28.7.09

Obrazki z podrozy

Granica polsko- ukrainska. Atmosfera kryminalnego polswiatka; jako, ze nie ma przejscia pieszego, zabieramy sie z grupa panow co na Ukraine jada sobie "zatankowac". Kazdemu celnikowi trzeba dac kilka hrywien w lape, zeby nie spedzic kolejnych kilku godzin na bezsensownym czekaniu. Przejezdzamy; jak sie potem okazuje, weseli panowie zapominaja o naszych kartach do rejestracji, za co pokutujemy 20 dolarami na nastepnej granicy. Przez caly wieczor staramy sie zlapac jakiegos stopa, ale w koncu ladujemy na stolikach w nocnym barze.

Kijow. Wielkie miasto, pelne zycia, biedy i przepychu. Dojezdzamy tam tirem z boskim Grigorijem, dusza- czlowiekiem. Jak sie okazuje ukrainski jest podobny do polskiego, wiec komunikacja nie jest jakos specjalnie utrudniona. Nasz kierowca jest po studiach, ale robi to, co kocha. Ogladanie rodzinnych albumow i rozmowy o wszystkim. Zebysmy nie mieli klopotu, lamie zakaz, wjezdza do stolicy i wyrzuca nas pod metrem. Dwie noce spimy u Saszy; on caly dzien pracuje, wiec lazimy i zwiedzamy bez miejscowego przewodnika.

Donieck, rosyjskie miasto przygraniczne. Jasza i Ala zagaduja nas i tak trafiamy nad rzeczke, kapiac sie i popijajac Baltike 7. Potem lapiemy stopa z milicyjnego posta, gdzie pracuje znajomy Jaszy. Noc spedzamy w przydroznym motelu, jestem tak wykonczona ze zasypiam tracac swiadomosc. W srodku nocy budze sie w naszym pokoju bez okna, nie wiem gdzie jestem.

Do Wolgogradu dojezdzamy na dwa rzuty. Pierwszy - malzenstwo sportowcow zabiera nas do Morozowska, mamy wstapic do ich domu na czaj - na stole laduje wkustnyj obiad, pijemy piwo i gadamy tyle, na ile pozwala nasz rosyjski. Na droge dostajemu wino i swiety obrazek. Jestem pod wrazeniem ich religijnosci, widac, ze ta sfera jest dla nich wazna. Nastepnie zabiera nas Uzbek z Tadzykistanu, ktory przyjechal do Rosji na rabotu. Dopiero teraz do mnie dochodzi jakim tyglem narodowosciowym jest ten kraj. Spotykamy Czeczenow, Azerow, Zydow...

Astrakhan. Wreszcie prysznic, chociaz za 74 ruble. A mowili, ze w Rosji jest zimno... Gorac niesamowity, a noc na dworcowych lawkach nie nalezala do najbardziej relaksujacych. Dobra. Lecimy na dworzec, bierzemy bus na granice z Kazachstanem, skad chcemy lapac dalej stopa. Ladujemy posrodku stepu; decyzja - kontynuujemy podroz autokarem. Ciagle gonimy Macka i Ole, ktorzy wlasnie ruszyli nad Morze Kaspijskie. Przez 6 godzin podrozy od granicy nie widac zadnego miasta, tylko step.

Za godzinke lapiemy pociag do Aktau nad morzem. Wrazenia z Kazachstanu... Jadac przez pustkowia widzielismy prymitywne lepianki, wioski, kazda z niesamowitym cmentarzem. Atyrau, miasto gazu i ropy (tutaj litr za zlotowke) - widac, ze wielkiej biedy tu sie nie klepie. Zabudowania raczej nowe, blokowiska i promenada nad rzeka w zachodnim stylu. Mozna sie i napic piwka i wykapac. Po nocy na normalnym lozku jestem przeszczesliwa. Zobaczymy jak nam minie podroz plackarta bez otwieranych okien. To chyba bedzie hardkor, bo zar z nieba niesamowity.

1 komentarz: