16.8.09

Kirgiz pass

Trudno mi bedzie uporzadkowac ostatnie trzy tygodnie. To juz nie jezdzenie palcem po mapie, to realne emocje i wrazenia, ktorych nie zamkne pod konkretna data. Intensywne powiekszanie mojej kolekcji wspomnien.

Pozdroz przez stepy Kazachstanu bywala dluga i ciezka. Kiedy w koncu na naszej drodze pojawily sie Almaty, szybko zapalalismy do tego miasta sympatia. Byla stolica przesiaknieta jest europejsko-azjatyckim klimatem, z masa luksusowych samochodow i publicznymi baniami, w ktorych nagie ciala z masochistyczna przyjemnoscia przyjmuja na siebie razy brzozowych witek. Wieczor w polsko-kazachskim towarzystwie zakonczony sie nie tylko wielkim kacem, ale tez nowymi znajomosciami. Zegnamy sie, a marszrutka przewozi nas przez granice kazachskich tenge i kirgijskich somow. Teraz juz nie musimy sobie niczego zalowac.

Nasz pierwszy przystanek to Biszkek, nieduze, acz zywe miasto, z wygnanym pomnikiem Lenina i kolorowymi fontannami. W oczekiwaniu na tadzycka wize Oli robimy sobie krotka wycieczke do malowniczej doliny Al-Arczy. Nareszcie upragniony kontakt z natura. Chroniac sie przed deszczem noc spedzamy w namiocie pod nieczynnym narciarskim wyciagiem. Dopiero nad ranem w pelni mozemy docenic urok kirgijskich gor, roznych zupelnie od naszych polskich Tatr. Zielone zbocza porosniete sa trawa ktora w spokoju skubia sobie koniki,w tle widac kropki jurt, a gdzies zza horyzontu wylaniaja sie zasniezone skalne szczyty.

Chwilowy powrot do miasta - atakujemu uzbecka ambasade, zdaje sie to jednak na wielkie nic. Nie rozumiem polityki tego kraju - zamiast ulatwiac wjazd turystom, jakas znudzona biurwa odslyla nas z kwitkiem ("Mozecie przyjsc za dwa tygodnie, wiecej informacji nie udzielam" i trzasniecie sluchawka). Tak wiec Uzbekistan zostaje na nastepny raz.

Z Biszkeku transportujemy sie nad Issyk-Kol, drugie najwieksze na swiecie jezioro gorskie, a jednoczesnie turystyczne centrum kraju. Marzenie o lokalnym kolorycie peka niczym banka mydlana, w Czolpan-Ata czuje sie jak na wakacjach w Lebie, piwo zagryzajac suszona ryba. Drogie knajpy, przepelniona plaza i halasliwe dykoteki. Zmywamy sie.

Po malych kombinacjach i klotniach z nieslownym taksiarzem trafiamy do Oshu. Miasto znane jest przede wszystkim z Gory Sulejmana, celu muzulmanskich pielgrzymek i niezlego bazaru. Zatrzymujemy sie w backpakerskim hostelu; przezywam zdrowotny kryzys, wiatrak miele gorace powietrze a ja zbijam temperature aspiryna i mokrym recznikiem. Probujemy skolowac transport do Pamiru, na setki taksowek znajdujemy jednego kierowce, ktory po dlugich targach decyduje sie z nami pojechac. Wrzucamy plecaki do jego chinskiego jeepa i razem z poznanym Czechokanadyjczykiem ruszamy w trase.

Nowy rozdzial. Homo viator.

1 komentarz: