22.9.09

Dance, Pamir, dance

"Za 5-6 godzin będziemy w Khorogu" zapewniał taksiarz, "a za 40 kilometrów są gorące źródła, chcecie się wykąpać?". Pewnie, o niczym więcej nie marzyłam...
Z 40 km zrobiło się 200, z sześciu godzin dwadzieścia; przez całą drogę leciał zapętlony Jurij Shatunov, a raz samochód zdechł tak, że po pomoc lecieć musieliśmy do chińskich tirowców. Czy ma to jednak jakiekolwiek znaczenie? Na naszej drodze stanął Eltchibik, którego po wspólnie spędzonych trzech dniach żegnałam ze łzami w oczach.

Zapadał wieczór, przysypialiśmy; nagle stop - zatrzymujemy się przed wielką żelazną bramą. "To Jelaby, sanatorium, pójdę sprawdzić czy działa". Wrota otwierają się i wjeżdzamy na jakąś posesję, jest kompletnie ciemno. W światłach samochodu widać snujących się ludzi. Jestem rozespana i łapię jakieś dziwne schizy. "Bierzcie rzeczy i idziemy do środka", chodźmy więc...
Kobiety na lewo, mężczyźni na prawo, dostajemy z Olką własną lampę. Czemu nie przyszło mi na myśl, że tam po prostu nie ma elektryczności? Zanurzamy się w ciepłym basenie, cóź za przyjemność... Za moment dołącza do nas grupa roześmianych kobiet, pora na wieczorną toaletę. Potem w Lonely przeczytałam, że to jedyne miejsce w okolicy, gdzie można zażyć gorącej kąpieli... Zrelaksowani wracamy do auta.
Po (chyba) kilkugodzinnej jeździe zatrzymujemy się w jakimś domu. Znowu w półśnie, kładę się do przygotowanego posłania i zapadam w nicość.

Rano budzi mnie łypiące oko Eltchibika (a trzeba podkreślić fakt, iż jedno oko miał łypiące szczególnie). Gdzie jesteśmy? Zakopuje się pod grubą narzutą i staram się coś wymyśleć. Co chwilę przez nasz pokój przebiega młode dziewczę i miauczący kot, słychać odgłosy rozmów... W końcu wstajemy. No tak, przecież to powinno być oczywiste, woditiel zawiózł nas do swojego rodzinnego domu.
Rozpoznanie terenu - spoko, jestem w jakiejś bajce. Dom leży pod ogromną skałą, w dole szumi rwąca rzeka, wokoło niesamowite góry i ta soczysta zieleń, aż kłuje w oczy. Surma (znajoma E., jedzie z nami od samego Murghabu) woła nas na śniadanie. Siadamy w głównym, przestronnym pomieszczeniu (cechy charakterystyczne: brak okien, światło wpada przez jedyny otwór w dachu). Ściany poobwieszane są dywanami, a my rozkładamy się na drewnianych podestach. Niestety nie brakuje również telewizora, a w telewizorze - głupawego MTV... no cóż, Pamircy to bardzo nowoczesny naród również i na tym polu.

Wcale nie chce nam się wyjeżdżać, ale trzeba też kiedyś trafić do Khorogu. Czas nas goni - za trzy dni kończy nam się tadżycka wiza, a musimy jeszcze załatwić w Dushanbe kirgijską tranzytówkę. Żegnamy się z mamami, tatami, ciociami i ich potomstwem, i za kilka godzin jesteśmy już na miejscu. Po drodze nie odrywam oczu od okna - tak, mówiłam, że wcześniej było pięknie. Jednak na tamte trasie było pięknie nie do opisania, wzruszam się ogromnie i rzewnie od nadmiaru wrażeń estetycznych.

Tym razem miasto przypomina miasto, są bloki, ulice, banki i uniwersytet. Eltchibik wiezie nas na miejscowy targ. Żal, że to nie sobota - wtedy do Khorogu sciągają Afgańcy i urządzają konkurencyjny bazarek. Pamir ma jeszcze kilka innych pomysłów na zwiedzanie... Próbujemy grzecznie podziękować (brak kasy na prywatny sightseeing), wziąć plecaki i iść w siną dal, ale... "Waszym kierowcą byłem do Khorogu, teraz jesteście moimi gośćmi". Love, simply love. Jedziemy więc razem do botanicznego ogrodu, gdzie owoce można zrywać prosto z drzew a prezydent Rahmon buduje sobie daczę, zaczepiając o czaj u Surmy i w końcu lądując na obiadku u żonki (notabene tłumaczki pracującej w Afganistanie, też dla amerykańskiej tv). Atmosfera jest fantastyczna... Spać kładziemy się w altance nad rieczką, opatuleni w ciepłe pierzynki.

Rano nasz mistrz odwozi nas na postój taks i pomaga znaleźć jakiś sensowny transport (jemu skończyło się prawko i nie chce ryzykować jazdy poza GBAO). Po czterech godzinach lądujemy, déjà vu, w kitajskim Tange w doborowym towarzystwie Grubcia i Dziadka. Tylko smutek, że rozstajemy się już z Eltchibikiem...

Kierunek: Dushanbe.


pinhole 1
ze stanu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz