21.10.09

To było lata świetlne temu. Przynajmniej tak się czuję, siedząc w domu i patrząc przez okno na kolorowe bloki - klocki.
Trzeba jednak konsekwentnie dotrzeć do samego końca.

Na przykład do Biszkeku, gdzie poznana nad Issyk-Kölem S. po męczącym zwiedzaniu zaprosiła nas na nieprawdopodobną chińską ucztę. Tam spadł nam też z nieba Książe, co nie dziwi, w końcu pracuje w branży. Od dziesięciu lat prowadzi misję w Kazachstanie i z malutkiej parafii na przedmieściach Almaty czuwa nad swymi owieczkami, rozsianymi po ogromnych połaciach stepu. Przygarnął na kilka dni i nas.
Ostatni tydzień w Kazachstanie minął nam na bumelanctwie i uciekaniu przed pierwszymi jesiennymi deszczami. Czekając na pociąg do Kijowa, narastała w nas irytacja całą tą registracyjno- wizową biurokracją. Niespodziewanie jednak kraj Borata opuściliśmy siedząc wygodnie na pokładzie samolotu AirBulgaria...
Lądowanie w Varnie, kilka dni smażenia się na plażach Baltchiku. Powrót do Polski stopem ze starymi znajomymi - przypadkiem trafiliśmy na kierowcę, który wiózł dwa lata temu.

I co. I na razie koniec.

Tęsknie za życiem w drodze, ale dużo do zrobienia tu i teraz. Zobaczymy.

3 komentarze: